Szczuczyńskie refleksje cz. I
(…) no i jak tu nie przywiązywać się do coraz milszego oblicza miasta Szczuczyna? Tak lokalny patriota, odpowiadałby na własne, senne marzenia. Ale twarda rzeczywistość nie podlega marzeniom.
Zbyt wolny rozwój miasta oddala jego powrót do wyglądu i społecznego statusu z okresu, kiedy to jako siedziba Starostwa Powiatu Szczuczyńskiego, powołanego w 1866 r., dominował wśród konkurentów. Jako powiat obejmował władaniem miasto Szczuczyn, Grajewo, Rajgród i Radziłów. Powolną degradację, ładnego miasta Szczuczyna, powodowały duże i częste pożary, powstała grajewska kolej (1873), walki w latach 1915 i 1939-45. W końcu oficjalna decyzja, z dnia 12 marca 1948 roku, zmieniająca nazwę powiatu szczuczyńskiego na grajewski, zakończyła jego karierę. Od tego czasu Grajewo rozpoczęło swój renesans.
Trzymając się celowo skrótowych i niezupełnie chronologicznie ujętych zdarzeń, mających pośredni wpływ na losy Szczuczyna, jego zrywy i upadki, zapraszam na chwilę reminiscencji w różnych okresach. Witam szczególnie najmłodszych, którzy z autopsji, przeszłości nie znają.
– Piątek, dzień targowy, ludzie ze wsi i miasta zalegali Rynek (dziś Plac 1000-lecia). Niemieckie miejsca strategiczne zdawały się drzemać w spokoju. Dzień 12.01.1945 r. był słoneczny, bezwietrzny, temperatura oscylowała w granicach minus 20º C. Krótki, południowy cień chował się pod stopy, jakby wyczuwał nadchodzące piekło. Przed chwilą wybiła godzina 12-ta. Tłum ludzi, rozciągnięty wzdłuż budynków, tworzył długą kolejkę do sklepu, w którym mięso na kartki wydawał nieprzyjazny Polak. Kolejka ciągnęła się od sklepu mięsnego (dziś Plac Tysiąclecia 25, A. Jóźwik), do prywatnego budynku nr 27 (dziś Bank Spółdzielczy). Pierwsza w kolejce przed drzwiami sklepu stała 9-cioletnia dziewczynka. Otwarcie sklepu opóźniało się. Zebrani tupiąc nogami, rozmyślali o rzekomo nadchodzącej wolności i smaku obiadu. Byli głodni.
Nagle, od tyłu kościoła dał się słyszeć w powietrzu lekki dźwięk. Za chwilę, nad miastem pojawiły się 4 samoloty rozpoznawcze z radzieckimi, czerwonymi gwiazdami. Krążyły po niebie jak złowieszcze sępy. Po nich, coraz wyraźniej powietrze rozrywało ciężkie rzężenie silników lotniczych. Od strony Jambrzyk zbliżało się 12 objuczonych bombowców. Zawieszone nisko nad miastem, siały grozę. Oprócz huku rozrywanych bomb, rozlegał się przeraźliwy świst kul z pokładowych działek. Bombardowali celnie w miejsca wskazane (prawdopodobnie) przez uciekinierów mniejszości narodowej. Pociski i bomby zabijały ludzi, niszczyły budynki wzdłuż trasy lotu. Pierwsza bomba spadła przed kościołem (z tyłu), druga na środek wirydarza (czworoboczny dziedziniec). Obok mieścił się sztab niemieckich sił zbrojnych i szpital (parter, wejście z prawej, przy kościele). Kolejna, jako niewypał, upadła przed plebanią (obok ganku na placu kościelnym). Przez sufit mieszkania przebiła się bomba (niewypał) i uderzyła w łóżko ks. prob. Jana Załuski, który został raniony szkłem w policzek. Inne padały na ul.: Szpitalnej, Kościelnej 5, Placu 1000-lecia 27. Obok sklepu mięsnego Plac 1000-lecia 25 i dzisiejszego kiosku w parku, konie w galopie ciągnące sanie z chłopcami w wieku 8 i 12 lat, wybuch podniósł w powietrze. Chłopcy zostali zabici odłamkami, a konie dalej pędziły wokół rynku. Kolejne bomby padały na ładne budynki przy Placu 1000-lecia 20 („Awans”), Plac 1000-lecia 19 i 11,ul.Wąsoskiej i dalej. W komin budynku przy ul. Gumiennej 14 wpadła bomba, w nim zakleszczyła się. Po detonacji, odłamki urwały nogę Zofii Chrostowskiej przebywającej w pokoju, z którego dzień wcześniej wywieziono skład amunicji. Na miasto zrzucono ogółem 39 bomb, 14 z nich spadło w rejonie placu targowego. W rynku (park od 1954) zginęło 108 osób i 12 osób na ul. Kościelnej. Ginęli Polacy i żołnierze Niemieccy.
Jazgot kul i odłamków bomb ucichł.
W kłębach dymu, pyłu, zwałów gruzu, wśród połamanych sań i końskiego mięsa, na rynku i wzdłuż kolejki, wydobywał się jęk ludzi i zwierząt. Przestrzeń rozdzierało rozpaczliwe wołanie: „…gdzie moja ręka, gdzie noga!?”, „…mamo, ratuj…!”,”O! Boże!”.
Dziewięcioletnia dziewczynka, w szoku, biegała po mieście. Nie wiedziała gdzie jej dom i że ma wyrwaną łydkę. To Jadwiga Wierzchoś z/d Szczemirska (późniejszy mgr inż. pedagogiki rolnej i dyrektor ZSR w Szczuczynie). W popłochu dobiegła do okopów przeciwlotniczych, obok kapliczki na ul. Łomżyńskiej i z powrotem zawróciła do centrum.
Ponad 300 osób rannych z całego miasta zniesiono do szpitala. Leżeli bezładnie na podłodze. Z tych miejsc, bez pożegnania, odchodzili ze świata żywych. Ciała składano na stos, przed szpitalem, skąd na skróty noszono na cmentarz. Nieznana jest liczba zabitych Niemców na rynku (przy Placu 1000-lecia 14), na ul. Kościelnej 5 i z jedenastu ćwiczących musztrę za kościołem.
Duża ilość wybuchów spowodowała, że w większości budynków powypadały szyby, a drzwi stały otworem. Ogólna konsternacja, ból, szok u większości mieszkańców osłabił ich czujność. Sytuacja ta przysporzyła zadowolenie i zyski innym. Pełne ręce roboty miał Heniek, zwany „Kotem”, znany od lat włamywacz do mieszkań i kieszonkowiec. Teraz, nim opadł wzniecony pył, rabuś pracował ponad siły.
Kiedy indziej synowie Kiemlicza zareagowaliby słynnym „Ociec, prać?” Tu, nie było chętnych do pomocy. Jeden odwieczny wróg, ślizgał się w powietrzu, drugi chodził wśród nas, razem z obcymi i rodzimymi konfidentami.
Jedenaście dni później, 23.01.1945 roku, miasto zostało wyzwolone.
Działania ostatniej wojny doprowadziły Szczuczyn do zniszczenia w ok. 30 % oraz pozostawiły tylko połowę przedwojennego stanu ludności, której ilość w 1946r.określono na 2479 osób. (dcn.)
Tekst i foto: Stanisław Orłowski
© 2013 Copyright by Stanisław Orłowski – Szczuczyn
Prawa autorskie do niniejszego opracowania są zastrzeżone. Wszelkie kopiowanie, czy wykorzystywanie wymaga zgody autora.
Liczba wyświetleń: 3909