30-lecie zimy 100-lecia
Gwałtownych ataków zim w okresie XX w., było w Polsce kilka. Mimo, że rekord termiczny - 42°C odnotowano 02. 02.1929 r. k/Krakowa, a - 41°C zarejestrowano 11.01.1940 r. w Siedlcach, zimy te nie zostały uznane za zimy stulecia. Nawet ostra zima 1962/63r. z dużymi opadami śniegu i silnym mrozem, która spowodowała brak prądu, paliw, ciepła, żywności, co przyczyniło się do zamknięcia szkół i innych ośrodków życia publicznego - ostatecznie nie uzyskała wyróżnienia.
Dopiero 30 lat temu, zimę 1978/1979 r. nazwano „Zimą stulecia”. Powitała Polskę w noc sylwestrową opadami deszczu, a potem wyjątkowymi opadami śniegu. Zamarło życie w całym kraju z powodu braku: energii, komunikacji, popękanych szyn, żywności, wyziębionych mieszkań do 7ºC. Wywołany przez tę zimę kryzys gospodarczy, spowodował pogłębienie niezadowolenia społecznego, którego końcowym efektem były masowe strajki w lipcu i sierpniu 1980 r. Remedium na atak zimy z mrozem do -30º C, było zwiększenie produkcji kaloryferów, dla których brakowało węgla do ogrzania.
Czołgi przywracały użyteczność dróg głównych. Po pewnym czasie wznowiły jazdę autobusy, które przejeżdżały w niektórych miejscach, wykopanymi w śniegu tunelami. Wystąpiły katastrofy m.in.: eksplozja w Rotundzie PKO, gdzie śmierć poniosło 49 osób. Konsekwencją zimy, która hulała bezkarnie do około połowy marca, był też wyraźny przyrost naturalny jesienią 1979r.
Szczuczyńskie refleksje
Ostatni tydzień grudnia 1978 roku był ciepły, a jego przedostatni dzień był wyjątkowo ciepły. Wieczorem termometr wskazywał +4ºC.
Sylwester i Nowy Rok zapowiadał się bez śniegu i mrozu. Jednak w sylwestrowy wieczór wiele spóźnionych osób, miało już lekkie kłopoty z dotarciem na zabawę. Salę nasycały dźwięki kojącej muzyki, które pieściły zmysły i duszę a żywsze rytmy skłaniały nogi do tańca. Atmosfera Sylwestrowej Nocy ’78, rosła. Zdecydowanie zmieniła się też atmosfera za oknem. Potem były spontaniczne życzenia noworoczne i wybuch symbolicznych rac. W końcu powiew uczuć wymieszany z dedykowanymi utworami muzycznymi, przybliżał poranek, czas zakończenia imprezy.
Przy wyjściu, witał nas śnieg przez uchylone drzwi, którymi szarpał rozszalały wschodni wiatr. Nikt nie chciał iść na zewnątrz, a ci co wyszli, wracali do holu, żeby bardziej otulić się przed spotkaniem z rozszalałą aurą. Niespodziewano się, że świt wyziębi uczucia intensywnymi opadami pylistego śniegu przy temperaturze - 8ºC.
Wyziębione samochody, unieruchomione w nadmiarze śniegu, zerkały ponuro małymi prześwitami szyb. Poszliśmy naprzód. Wiatr szarpał, pchał ludzkie ciała i napinał palta jak żagle. Szliśmy w grupach, walcząc dzielnie z żywiołami natury, która niezbyt przyjaźnie powitała Nowy Rok – 1979.
Ostra zima z temperaturą oscylującą w granicach -25 do -29ºC królowała wokół. Pokrywa śnieżna dominowała nad wczorajszym uśmiechem biosfery. Przykrywała ją na wysokości 0,70 do 2, a w zaspach do 4 m. Wiatr bawiąc się śniegiem, podrywał go i przenosił w znane mu miejsca, usypywał białe góry, kotliny, rysował wąwozy… Rzeźbiąc puszystą pierzynę, nadawał jej bajeczne kształty. Uparcie oblepiał płoty, zasypywał samochody, okna i drzwi domów, z których rano można było wyjść po wykopaniu śnieżnego tunelu.
A tymczasem, powiększały się pustki na sklepowych półkach. Umożliwiały dokładne sprzątanie, a ich groźny widok, wzmagał walkę o byt, o przetrwanie.
Zima wniosła element ożywienia dla dzieci. Podczas cieplejszych dni, oprócz słonecznych kąpieli, dziecinnym pomysłom na wymyślne zabawy nie było końca. Nareszcie śnieg! Zima! Ale fajnie! Poszły w ruch łopaty. Każdy chciał mieć własny, finezyjny pałac, najlepiej piętrowy. Aspiracje wciąż rosły. Sanki i narty nie miały odpoczynku. Kto ich nie miał, zjeżdżał z górki wprost na pupie. Dzieci miały ogromną frajdę, jaką można było przeżyć tylko w śniegu. Atak zimy wciąż rozbudzał nastroje.
Przypominam moje zimy z dzieciństwa, z nadmiarem śniegu aż do wiosny. Każda rzeczka, czy sadzawka były przejeżdżone wzdłuż i wszerz na sankach, łyżwach, sankach wirujących na drążku, a dziewicze, płaskie tereny służyły do szusowania na nartach. Góra Kozacka służyła do dalekich skoków, których lot miał namiastkę nie tyle profesjonalizmu, co odwagi. Dziecinne zabawy na śniegu jak: robienie "orła", lepienie bałwanów, bitwy na śniegowe kule były konkurencyjne. Często podziwiane przez rodziców i dziadków. Trudno się dziwić, że dzieci chciały egzystować w urojonej przestrzeni na potrzeby własnego świata. Dziś, jako bajki opowiadać można o murach obronnych ze śniegu. Wspinając się po nich, każdy był dumny jak przy zdobywaniu Mount Everestu.
Starsi fundowali sobie kuligi. Z euforią jechali wśród zasp, w rytmie rwących do przodu rozszalałych koni. Mknęli przez knieje w śnieżnym pyle, z piosenką na ustach. Każdy z nich, co chwilę otrzymywał cios w oczy twardym, śnieżnym ładunkiem, oderwanym spod końskich kopyt. Wówczas, gwiazdki w oczach zapalały się jak gwiazdy na niebie. Konie ciągnąc alejami śnieżnymi ozdobne, lekkie sanie, miały chęć na zabawę. Kręcąc szyją, unosiły jej falistą grzywę, wierzgały. Bystro zerkały oczkami wokół, jakby szukały odbiorcy swoich wrażeń. Końskie pęciny nurzały się w śnieżnym puchu, kopyta ślizgały na styku z gruntem. Czasem zarżała klacz, wówczas z chrap unosiły się strzępy pary. Wyrzucane kryształki wody, w mroźnym powietrzu, tworzyły fantastyczne kłęby chmur ze srebrną obwódką i wąskim pasmem u wylotu. Przypominały wydech wawelskiego smoka - tyle, że bez ognia. Na drodze, wprost iluzorycznych uniesień, przeszłość mieszała się z przyszłością i zawiązywała nowe przyjaźnie. W końcu, w zaciszu leśnym, szaleństwa wynagradzały ogniska z pieczeniem kiełbasek!
Za oknem zauważyłem fotograficzny temat. Jako pasjonat tego hobby, chwyciłem za aparat z filtrem i wyszedłem na ulicę. Nie mogłem pozwolić na to, że to, czym teraz się otaczamy, jutro się zmieni i odpłynie do morza. Jak zwykle, zapisałem wiele obrazów, które zawsze są wierniejsze niż słowo.
W plenerze spotkałem ambitnego fotografika zawodowego p. Paszkowskiego, człowieka honoru i godnego szacunku. Tego dnia fascynował go szron na drzewach, który malując uśpioną przyrodę, nakładał na nią szatę srebrzystą, tworząc wokół niebiańską krainę szczęśliwości.
Po słonecznym dniu, roztopiony śnieg na dachu, spływa kroplami w dół, a zamarzając na styku zimnego powietrza, tworzy długie, fałdowane, lodowe sople. Nasycone światłem, ustawiają groźne ostrza w kierunku ataku, ku dołowi.
Zima nie tylko bawi. Zagraża zwierzynie, ptakom, które wtulone w pobliża zabudowań, zaglądają błagalnie przechodniom do oczu, oczekując na ludzki gest, na życiodajny pokarm.
Pod koniec lutego, poziom śniegu leżącego na samochodzie, pozostawionym w Szczuczynie przez Suwalszczanina, obniżył się. Do jego wnętrza wpadło światło. Dopiero teraz zrobiłem mu zdjęcie, bo wcześniej wyglądał jak typowy kurhan.
Analizując ostatnie zimy, a właściwie ich brak, można zakładać, że niedługo łyżwy, narty, sanki… będą podziwiane tylko w muzeach!
Nic nie trwa wiecznie. Zima stulecia także. Początkowo z oporem, potem bardziej ulegle, zdecydowała się odejść około 15 marca. Jej zwolennicy spotykali zlodowaciałe śniegi, leżące w wyciemnionych, północnych miejscach cmentarza i budynków jeszcze w początkach maja.
To była zima! Pozostała po niej popularna fraszka: „Nie potrzeba Bundeswehry, nam wystarczy minus cztery”.
Tekst i foto: Stanisław Orłowski
© 2013 Copyright by Stanisław Orłowski – Szczuczyn
Prawa autorskie do niniejszego opracowania są zastrzeżone. Wszelkie kopiowanie, czy wykorzystywanie wymaga zgody autora.
Liczba wyświetleń: 3798